Ballada
To ballada o
zabitej,
która nagle z
krzesła wstała.
Ułożona w dobrej
wierze,
napisana na
papierze.
Przy nie zasłoniętym
oknie,
w świetle lampy
rzecz się miała.
Każdy, kto chciał,
widzieć mógł.
Kiedy się zamknęły
drzwi,
i zabójca zbiegł ze
schodów,
ona wstała tak jak
żywi
nagłą ciszą
obudzeni.
Ona wstała, rusza
głową
i twardymi jak z
pierścionka
oczami patrzy po
kątach.
Nie unosi się w
powietrzu,
ale po zwykłej
podłodze,
po skrzypiących
deskach stąpa.
Wszystkie po zabójcy
ślady
pali w piecu. Aż do
szczętu
fotografii, do
imentu
sznurowadła z dna
szuflady.
Ona nie jest
uduszona.
Ona nie jest
zastrzelona.
Niewidoczną śmierć
poniosła.
Może dawać znaki
życia,
płakać z różnych drobnych przyczyn,
nawet krzyczeć z
przerażenia
na widok myszy.
Tak wiele.
jest słabości i
śmieszności
nietrudnych do
podrobienia.
Ona wstała, jak się
wstaje.
Ona chodzi, jak się
chodzi.
Nawet śpiewa czesząc
włosy,
które rosną.
Czwarta nad ranem
Godzina z nocy na dzień.
Godzina z boku na bok.
Godzina dla trzydziestoletnich.
Godzina uprzątnięta pod kogutów pianie.
Godzina, kiedy ziemia zapiera nas.
Godzina, kiedy wieje od wygasłych gwiazd.
Godzina a-czy-po-nas-nic-nie-pozostanie.
Godzina pusta.
Głucha, czcza.
Dno wszystkich innych godzin.
Nikomu nie jest dobrze o czwartej nad ranem.
Jeśli mrówkom jest dobrze o czwartej nad ranem
- pogratulujmy mrówkom. I niech przyjdzie piąta,
o ile mamy dalej żyć.
Życie na poczekaniu
Życie na poczekaniu.
Przedstawienie bez próby.
Ciało bez przymiarki.
Głowa bez namysłu.
Nie znam roli, którą gram.
Wiem tylko, że jest moja, niewymienna.
O czym jest sztuka,
zgadywać muszę wprost na scenie.
Kiepsko przygotowana do zaszczytu życia,
narzucone mi tempo akcji znoszę z trudem.
Improwizuję, choć brzydzę się improwizacją.
Potykam się co krok o nieznajomość rzeczy.
Mój sposób bycia zatrąca zaściankiem.
Moje instynkty to amatorszczyzna.
Trema, tłumacząc mnie, tym bardziej upokarza.
Okoliczności łagodzące odczuwam jako okrutne.
Nie do cofnięcia słowa i odruchy,
nie doliczone gwiazdy,
charakter jak płaszcz w biegu dopinany -
oto żałosne skutki tej nagłości.
Gdyby choć jedną środę przećwiczyć zawczasu,
albo choć jeden czwartek raz jeszcze powtórzyć!
A tu już piątek nadchodzi z nie znanym mi scenariuszem.
Czy to w porządku - pytam
(z chrypką w głosie,
bo nawet mi nie dano odchrząknąć za kulisami).
Złudna jest myśl, że to tylko pobieżny egzamin
składany w prowizorycznym pomieszczeniu. Nie.
Stoję wśród dekoracji i widzę, jak są solidne.
Uderza mnie precyzja wszelkich rekwizytów.
Aparatura obrotowa działa od długiej już chwili.
Pozapalane zostały najdalsze nawet mgławice.
Och, nie mam wątpliwości, że to premiera.
I cokolwiek uczynię,
zamieni się na zawsze w to, co uczyniłam.
Do serca w niedzielę
Dziękuję ci, serce moje,
że nie marudzisz, że się uwijasz
bez pochlebstw, bez nagrody,
z wrodzonej pilności.
Masz siedemdziesiąt zasług na minutę.
Każdy twój skurcz
jest jak zepchnięcie łodzi
na pełne morze
w podróż dookoła świata.
Dziękuję ci, serce moje,
że raz po raz
wyjmujesz mnie z całości
nawet we śnie osobną.
Dbasz, żebym nie prześniła się na wylot,
na wylot,
do którego skrzydeł nie potrzeba.
Dziękuję ci, serce moje,
że obudziłam się znowu
i chociaż jest niedziela,
dzień odpoczywania,
pod żebrami
trwa zwykły przedświąteczny ruch.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz